Zaraz po przyjezdzie do Londynu moj wloski przyjaciel mieszkajacy tu wtedy od kilku lat powiedzial mi ‘London is everything’. W Londynie znajdziesz wszystko i to co dobre i to co zle. Miasto nasto-milionowe, rozlewa sie nad Tamiza. Prawie dotyka morza. Nie konczy sie jak okiem siegnac. Trwa i trwa gdy laduje sie na Heathrow, a samolot podchodzi od wschodu.
Czy to w poszukiwaniu radosci pisania, czy przygladajac sie moim wczesniejszym doswiadczeniom blogowania, chce zlapac momenty w tym miescie. Uchwycic codziennosc i niezwyklosc. To co dzis blache moze byc warte pamietania, a to co uchodzi za niezywkle moze stac sie rutyna – te perspektywy sie zmieniaja i dobrze zamknac je w slowach i ochronic przed uplywem czasu.
Mieszkam tu juz ponad piec lat. Mam tak zwany status osiedlenca. Londyn stal sie miastem ktore mnie ksztaltuje, ale z ktorym moja relacja nie jest tak naturalna jak z Warszawa z ktorej pochodze, czy tak trudna jak z Kabulem w ktorym mieszkalam kilka dobrych lat. W Maastricht mieszkalam zbyt krotko zeby naprawde sie z nim zwiazac, a Kopenhaga… Kopenhaga na zawsze bedzie miala specjalne miejsce w moim sercu. Teraz jest Londyn.
Jak mysle ze ma wygladac ten blog? Przez wiele lat podchodzilam do powrotu do pisania. Moj writers block zaczal sie w 2015/2016 z przegrzania wydarzeniami. Od tego czasu powoli powracalam do klawiatury piszac dla malej grupki znajomych i mojego dzielnego nauczyciela angielskiego, ktory porownujac moja proze z wypracowaniami ktore zwykle czyta nazywal ja literatura. Moje ego bylo zadowolone. Moja pisarska dusza wiedziala natomiast ze pisanie po angielsku jest czyms oczywiscie innym niz pisanie po polsku. Bylo w tym duzo proby udowodnienia sobie ze here, I arrived. Ze moge pisac dobrze w tym moim drugim jezyku. Ale jak juz powiedzmy sobie udowodnilam to i tamto, pomyslalam ze w takim razie juz wystarczy i ze bede pisac po polsku. A po angielsku – jak mi sie ulozy.
Moj writers block polegal rowniez na tym ze nie wiedzialam jakim tonem chce pisac. Czy mam sobie wyrywac dusze na papier? Czy moze moge tego uniknac i pisac w sposob ktory bedzie mi dawal radosc z pisania ale nie koniecznie bedzie sprawial ze czulabym sie obnazona, jako oversharer na imprezie wsrod ludzi ktorych poznalam w srode? Ton tego bloga nie moze byc inny niz ja teraz jestem w stanie mu nadac, wiec z pewnoscia bedzie jakas refleksja autorki, ale generalnie podoba mi sie jak Paul Rabinow, we wprowadzeniu do swojego dzielka ‘Refleksje na temat badan terenowych w Maroku’, pisze o tym w jaki sposob prowadzi swoja ksiazke i pokazuje w niej siebie “Dyskutowane ‘ja’ ma calkowicie publiczna nature, nie jest czysto cerebralnym cogito kartezjanistow, ani tez glebokim psychologicznym ‘ja’ freudystow. Jest raczej kultorowo zmediowanym i historycznie usytuowanym ‘ja’ ktore znalazlo sie w stale zmieniajacym sie swiecie znaczen”. Rabinow, 2010:34. Zatem niech i takie bedzie moje londynskie ja.
Niech slowa plyna, historie ukladaja sie zdania, a slodka radosc opisywania swiata pachnącego chlebem pieczonym noca w Forest Gate, niechze ta slodka radosc napelnia mi serce.
Leave a Reply