To nie jest tak że ja kocham Londyn. Że zachwyca mnie swoim pieknem. Żaden tam Sthendal syndrom. A wiem, bo przeżylam. W Bolonni. Na pólnocy Włoch miasto odebrało mi mowe i ugielo nogi. Nie wiem czy mam jakies zdjecia z tego okresu. Czerwone wloskie dachy, gęstość miasta, ale też ciemne liscie, kwitnące różem kwiaty. Portyki. Chodniki wzdłuż ulic przykryte łukami podpierajacymi kamienice, łuki dajace kamienny cień. Czerwienie, cieple brązy, cieplo dnia.
Anglia, Londyn, mi tego nie robia. Ale też ile można żyć ze ścisnietą z zachwytu przeponą.
Czytam teraz “The science of storytelling” Willa Storra i tam jest fragment ktory zagiął mi rożek:
“In his novel The Remains of the Day”, the Nobel Prize-winning author Kazuo Ishiguro takes us into the wraped and flawed neural realm of a proud head butler in a large stately hope who’s known, simply as Stevens. We learn that his core beliefs about the world and how to control it came from his father, Senior Stevens, who was butler of prodigious talent. The younger stevens is passionate about his calling and muses about the ‘special quality’ that made his father, and butlers lie him, so great. ‘Dignity’, he decides, the key to which is ’emotional restraint’. Just as the English landscape is beautiful because it ‘lacks of the obvious drama or spectacle’, a great butler will not be shaken by external events, however suprising, alarming or vexing‘.
Angielski krajobraz ma nie miec w sobie dramatycznosci i teatralnosci przez co, przez swoja płaskość (?) fizyczna ma byc piekny. Każdy zobaczy w krajobrazie to co chce zobaczyć wiec i tą interpretacje przyjme. Dla mnie w Londynie nie ma nic plaskiego. Wszystko jest chropowate i różne.
Przez lata doświadczałam różnych Londynów. Studenckiego, kiedy pedałowałam na mojej zielonej damce, wzdłuż kanałków, na Russel Square – na wykłady. Do pracy, w mojej starej karierze również na Russel Square, jechałam w sukience i obcasach – tubą. Zaciśniete usta, skórzana torba, mocny głos, jasne cele. Potem zmiana kariery i wschodni Londyn, wszystko hip, nowe ubrania, nowa kariera, zaczynanie od zera w imie wiekszego balansu w życiu. Jeansy i pytania o podstawy, przyznawanie sie do niewiedzy. Pierwsza praca w nowej karierze. Szklany wieżowiec przy Lodnon Wall – to już w ramach City. Square Mile. ‘Czy bedziesz mówic wnukom ze twoja ścieżka wiodła z Afghanistanu do City? Fuck off, mate’. A potem pandemia, podróże, Polska i powrót. Druga praca w Canary Wharf. Szklane wieżowce, szklane monitory. Spodnie garniturowe szyte na miare z wełny z jedwabiem. Pomiedzy tym wszystkim odglos obcasów na Liverpool Street Station, łancuch mi spada na Romford Road kiedy mały chłopiec wymachuje różdżką i widze w jego oczach że on jest pewien, po prostu pewien, że to on mi go zdjął zaklęciem. Magia. Mały Rajesh Potter. A zaraz potem, dzień albo rok później, DLR wiezie mnie ku słońcu. Stratford ogłusza nawoływaniami preacherów i szaleńców. Ide Londynem.
A dziś siedziałam w Westham Park. W cichym, szumiącym platanami, ‘naszym parku’ – moim i My Love. Rozchorowałam sie na kolejna runde wirusów ktory tańczy walczyka pomiedzy nami londonczykami. Wiec siedziałam w parku na kocu i cieszyłam sie czasem ktory mam. Londyn może nie jest ‘piekny’ ale jest w nim wybór. Ja wybrałam spalana trawe i cień klonu.
Leave a Reply